Doba ma 24 godziny, w
tygodniu mamy siedmiokrotne powtórzenie ów tej godziny na zegarze.
Ale jakoś ostatnio ten czas szybko leci. Dopiero był nowy, 2013
rok, a już mamy czerwiec, a nie oglądniemy się i zaś będziemy
wnosić kieliszki z szampanem. We wrześniu stuknie mi 32 lata, ale
ja nie czuje tego. A co właściwie czuję? Nie wiem, jestem chyba
jeszcze małe dziecko, które przez tyle lat jeszcze nie dorosło.
Wyznaję proste zasady, wierze w przyjaźń, mówię co myślę,
ogólnie lubię prostotę. Może urodziłem się o jakieś 100-200
lat za późno? Zaraz, co ja mówię... wtedy nie było Black
Sabbath, fali Norweskiego Black itp. to nie, nie chciałbym. Ale
chciałbym mieszkać na wielkim pustkowiu z dala od cywilizacji. Mała
chatka w ciemnym lesie, bez cudów techniki, bez zegarka bez
kalendarza. Głupie? No, może i tak, ale poco żyć w świecie, w
którym zasady, które wydają mi się tak oczywiste, tak naprawdę
są obce, nikogo nie obchodzą. No co, denerwuje mnie pazerność
ludzka, fałsz, brak honoru, dwulicowość.
Dziś wstałem jak
zawsze, duszne słońce mnie oślepiło promieniami. Zaraz, zaraz,
wstałem ale w jakim celu? Hmm, sam nie wiem, musiałbym pomyśleć.
Śniadanie, kawa, praca, obiad, komp kolacja, spać. Taki kurde Dzień
Świra ale naprawdę. Sensu brak, najmniejszego sensu. Ale co tam,
jak i tak jest Git.
Dopijając kawę,
słuchając Antyradia, wylewam Swe żale do Writera, bo tylko on mi
nie powie, że pieprze bezsensu.